Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/420

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

a nie wiedzą, iż krok ich, czas, życie, siły i zdrowie policzone jest w tekach mobilizacyjnych.
Ostatecznie — konkludował, pożerając odwieczny schab sztabowy z kapustą, — Rasiński za gwiazdkę sprzedał swe rewelacje...
W tej formie i brzmieniu postanowił Barcz zaraz dziś na tennisie zreferować rzecz Hance. Coś w rodzaju ulgi ogarnęło generała. Zaczął się nawet obawiać, czy pogoda wytrzyma aż do umówionej godziny tennisa.
Chmury zbierały się nad Wisłą. Słońce ginęło w nich, strzelając z za obłoków ukośnym rozrzutem promieni.
Tak — najlepiej będzie podać „to“ między gemem a gemem. Z namysłów tych wypadło, że się spóźnił na plac.
Już czekali pod burym stropem chmur, karminowy Krywult w kremowych kefirach kostjumu, Hanka, wiecznie rozradowana Pesteczka, Przeniewski, badający odcisk gumowych podeszew na piasku.
— No więc? — zaśmiał się Barcz leniwie.
Rozpoczęli codzienny kierat sportowej przyjemności.
Niebo wisiało nisko, sine, spoiste.
Gdy Hanka podchodziła do siatki z kupką białych kulek, niby z kopczykiem śnieżnego owocu... Odbierając kolejno twarde, kosmate piłki, wpatrzony w złote oczy, powiedział — słowo po słowie:
— Rozmawialiśmy dziś z Rasińskim. Za gwiazdkę wszystko kupione, kochana.
Tylko początek wrażenia mógł był uchwycić. Przez czoło i oczy Hanki przeleciały zadatki uśmiechu, który nagle pod brwiami ściągnął się w gruby węzeł. Jak