Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/398

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Już zameldowałem — rzekł głośno u drzwi kamerdyner.
Dąbrowa odskoczył od lustra.
Szkiełka kotary rozstąpiły się przed Drwęską.
— Słucham pana.
Dąbrowa zawstydził się. — Pani była łaskawa telefonować w czasie śledztwa. Parę razy tego telefonu nie przyjąłem.
— Nawet nie pamiętam. Niechże pan siada.
Za dużo miał teraz i rąk, i kolan, i tułowiu.
— Nie przyjąłem tego telefonu, żeby nic na mnie nie wpływało. Ale, gdy rzecz udało się tak szczęśliwie zakończyć... Kapitana Rasińskiego przed godziną uwolniliśmy!
— Uwolniliście, panowie, Rasińskiego?...
— Tak, proszę pani.
— Generale, pan wybaczy, — w jakim to jest związku z łaskawą wizytą pana?
— Jest, — fuknął Dąbrowa. — Te rzeczy jakoś się tam podobno wiązały?
— Jakie — „rzeczy“?
— Afera Rasińskiego i — bo ja wiem — sprawy wyjazdów pani za jakiemiś kresowemi zabytkami?
— Tylko zła wola, panie generale, mogła łączyć niecne oszczerstwa z pracą niewinnego człowieka. Zresztą, wie pan? Gdybym była użyła nawet nieprawnie kilku marszrut! To wziąwszy pod uwagę, com zdziałała w czasie, gdy ci, którzy sądzili Rasińskiego, brzuchy paśli w służbach zaborczych —
Drwęska brutalnie dała do zrozumienia, że rozmowę uważa za skończoną.