Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/399

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Generał podniósł się, lecz znów usiadł. — Kiedy, pani Hanno, mnie nie o to, czy się liczy, czy nie. Jak pani wygodniej. Jak wam wszystkim wygodniej. Chcę powiedzieć szczerze, że jestem człowiek prosty. To nie jest nic wielkiego. Człowiek prosty... Pani może myśli, że jeżeli poskrobać, to się pod tem coś innego okaże? — Roześmiał się na cały salon. — Za tem już dziś nie będzie nic! Owszem, myślałem kiedyś, chciałem... Ale sposób? Sposoby?! Całe moje nieszczęście, że nie umiem sposobów. Powiem pani odrazu, czego chcę. Niczego. Poobrastaliście w pierze. Niech będzie. We władzę. Nie udało mi się. Teraz, ja, nic więcej, — tylko pragnę spokoju. Pani jest kochanką Barcza. A tu ja, człowiek prosty: — Sprzedał mleko, chce spokojnie wrócić z bańkami do domu.
— Co pan mówi?
— To. — Pani na pewno zostanie żoną mego zwierzchnika i przyjaciela. Jest przecie wdowcem. Otóż, ja tu solennie oświadczam, że jestem, mogę być i będę — lo-laj-ny. — Poprawił się: — Lo-jal-ny. I na dowód —
— Zegnam pana, generale.
— Żadne żegnam! Bo dziś, — to jasne, — nie?... N. W. T. S. skompromitowany. Muszą być rugi, — a ja co? Mnie na krzyż żaden nie posadzicie. Krywult siedzi. Ja, — co? Mam dzieci. Pani też ma, ale dwoje! Ja mam odniedawna sześcioro. Sześcioro dzieci. No więc, — uśmiechał się, mrużąc powieki pod słońce, — no więc, co będzie? Teraz, — „won“ ze mną?.. Gdzie, którędy?
Widząc, że Hanka nie odpowiada, że odchodzi: —