Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/356

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wszystko przerzniesz. Rozumiesz?... Żebyś się nie poparzył!! Uważaj — stary, — bo nikt nie zna twego dossier tak dobrze, jak ja!...
W przestronnych płucach wodza pękło rozgłośnie. I oto walić się jął naprzód olbrzymi ciężar ramion, piersi, brzucha.
Sprawnym ruchem chrząszczy, nadmierne grudy nawozu toczyć umiejących, powlókł major generała ku oknu. Tu, w blaskach księżyca, ku powiewom nocy głowę wodza wysadziwszy, dmuchał między oczy, szczypał dziurki wiekopomnego nosa, klepał czoło, jasnemi przełęczami szlachetności modelowane.
Nareszcie z pod ospałych powiek wyjrzały blade turkusy. — Nu was, z waszą ojczyzną — westchnął Krywult.
Pyć nie przestawał klepać mu czoła, płosząc z mięsistych wyniosłości miękkie pogłosy.
— Daj odpocząć — jęknął wódz.
— Lepiej panu generałowi?
— Lepiej, — rzęził, — ale jeszcze daj odpocząć.
Jakby to samo powtórzył parę dni później Pyciowi Barcz, gdy major zdawał raport z obrotu sprawy.
— Jeśli chodzi o Krywulta, panie generale, to skruszał. Wybiera się tu dziś. Jest już jadalny i łatwo strawny. Jak rozwiążą między sobą w N. W. T. S-ie, — obojętne. Muszą się pożreć. Pozostaje zatem afera mister Pietrzaka. Widujemy się już codzień. I co noc. Jest to już teraz kwestja pierwszej lepszej nieostrożności Pietrzaka. Cierpi rzekomo... Prawie nieprzytomny.
Do tego miejsca słuchał Barcz z pogardliwą rado-