Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/355

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Możeby można jakoś — nudził Pyć.
Wódz podniósł szynki potężnych ramion i rzuciwszy łapska na chude obojczyki Pycia: — Żebym się zastanowił?... A pan, młody człowieku, zastanawia się, gdy pan kurczę je, że to kurczęciu niezdrowo? Kurczęciu niezdrowo, — no człowiekowi wygodnie. Wygodnie — wygodnie!! — Dusił Pycia mocno kułakami, zdziwiony, że z pośród nacisku szara głowa majora jeszcze sterczy.
— Wygodnie... — syknął Pyć. — A gdybyś się pan dowiedział, że nic tu nie sprawisz, głupcem tylko się okażesz?... A gdybyś się dowiedział, — Pyć wpychał paznogcie w dziurki generalskiego pasa, — że to się nie da wnieść na żaden N. W. T. S.!? Bo tu nie o to, że naciągacie z papierem... I nie o Barcza. Ani o ciebie, stary, — ale o wielką aferę szpiegowską idzie!?! W którejby można Krywultów, jak baranów narznąć... Wyższa mechanika, — w której — generał — Barcz — poświęcił — życie — żony —
Krywult stał bez ruchu, przyparty do ściany. W niebieskich turkusach zalęgły się czerwone drobiny przerażenia, a z piersi umykało powietrze.
— W której generał Barcz poświęcił życie żony, po japońsku... — nastawał Pyć. — Jeszcze dni kilka, może tygodni i dzięki temu życiu, wielki, groźny szpieg —
Zdało się Krywultowi, że mu smołę leją do gardła.
— Barcz jest pies, — świszczał Pyć — tyś jest pies, my wszyscy psy!! Potrzebne — niepotrzebne —
Dłonie majora spoczęły na twardym brzuchu generała. — Bądź niepotrzebny i czasu nie zabieraj! Bo