Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Tymczasem już od tylu miesięcy i czasów ułożył sobie całkiem inne porachunki... Terazby tylko podkreślić... I łączną sumę krzywdy strącić na wszystkie łby. Plan prosty: Równość, sprawiedliwość, — odwet!
Wykonanie?
Zakładał sobie, że wykona... Nastraszyć stare burżujskie wieprze. Razem z nimi wojsko sprzęgnąć przysięgą. Samemu stanąć na czele wojska. Potem wieprzów do rzeźni...
Tu mu właśnie wadziła pętanina zaprzysięgłych spiskowców z Barczem, gdzieś tam, niby ślepa kiszka ukrytym. Z tą tradycją, z tym legendarnym sosem...
Dąbrowa podszedł do okna.
Wieczór zapadał. Cienki blask wilgoci ślizgał się po bruku. Przed odwachem, niby gromada czarnych grzybów, tkwiła ciżba rozpiętych parasoli.
— Co tam znowu? — odwrócił się.
W drzwiach ukazał się Rasiński. Szedł na środek pokoju tęgim, żołnierskim krokiem. Wyprężył piersi, opięte starym mundurem, siedzenie podebrał pod siebie i, szary ze wzruszenia, z oczyma w pułkownika utkwionemi, meldował się.
— No więc co? — mruknął Dąbrowa. Patrząc na rozpłomienione oczy Rasińskiego przypomniał sobie, że trzeba, aby koło tego nowego czasu zrobiło się też jakież opowiadanie, opowieść, tradycja.
— Potrzebne. Coś z punktu widzenia przyzwyczajeń i życiorysu. Naprzykład, że Piotr Wielki mógł jadać kiełbasę z kapustą. Albo że Cezar Borgia był pod koniec chory i śmierdział. Coś, dzięki czemu potem