Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/309

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Niby złożony z wydętych blach świetlistych, wyłonił się Krywult z alkowy i ciężkim, obrzękłym krokiem podszedł ku Hance.
— Dla dam zawsze, — we dnie i w nocy. W każdy czas.
Patrzyła na niego prawie nieprzytomnie. Sto planów, tysiąc decyzyj goniło się w oczach Hanki. Nagle, odzyskując równowagę: — Ja nigdy w to nie uwierzę. Panie generale!
— Niedowiarka, — zaśmiał się Krywult, — ale w co?
— Pan generał Dąbrowa, który bawił dziś u mnie, wieczorem —
— No cóż ten Dąbrowa poczciwy?
— Ja nie uwierzę, żebyś to pan, generał Krywult!! — Jej wzrok skupił się na Wildem. — Krywult, generał Krywult, — mówiła pośpiesznie. — To nie pan, nigdy pan, nigdy! Nigdy! Nigdy!!! To on, — Wilde! Panbyś nigdy nic podobnego nie zrobił. Pan jesteś człowiekiem honoru. Pan, nawet mając w rękach coś podobnego, albo zawahałby się, albo przynajmniej uprzedził!
Wilde przechylił skośnie głowę i białe, jakby nawoskowane ucho wysuwając ku Hance: — Ale co? W jakiej sprawie?
Krywult zaś, w otrząsie złocistych cieni, cofał się na właściwy dystans obrażonej dumy.
— Pan nigdy nic podobnego nie zrobiłbyś — kipiała Hanka. — Żeby mieszać w te rzeczy kobietę? Bo plunąć mi na Barcza, i Rasińskiego, i wszystkie