Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/308

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Gdzie browningiem? Co browningiem? — piał, rozpoznając Drwęską.
— Idjota jest pański służący, generale, pokazałam mu flakonik, — kłamała swobodnie.
Gdy znaleźli się w przedsionku: — No prowadź, Wilde, prowadź.
— Dokąd? — Intendent nie był ubrany. Miał na sobie tylko płaszcz, przez poły którego przeświecała bielizna.
— Prowadź natychmiast do Krywulta.
— Śpi.
— No to pan go zbudzi!
— Za nic. Nie lepiej, pani Hanko, ze mną przeczekać do rana?...
Wykonała nieokreślony ruch całem ciałem, który zmieszał Wildego. Szli wolno schodami na górę.
— Ja muszę wiedzieć, poco pani idzie do Krywulta?
— Żaden sekret, będzie pan przytem.
— A jabym wolał, — chrupał Wilde, — żeby to był sekret. Naprzód, żeby mnie nie było — i sekret z Krywultem... A potem, żeby Krywulta nie było i sekret ze mną... Więc poco?
— Interesy — zasyczała tuż przed drzwiami. — Interesy, — od Bogulickiego!
— Kto tu? — jęknęły głębie posłania, nad którem pochylony sączył Wilde swój cienki szept między poduszki. — Dobrze, dobrze, ach, Wilde, ty mój rozumny, bardzo miło. Tylko kimono prędzej, — to złote, — do damy wezmę złote.