Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/293

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Długi odwłok komisji wtoczył się już do gabinetu. Czekano na pierwsze słowa przewodniczącego. Rasiński patrzył na obecnych, słysząc, jak przez wszystkie pokoje, biura, kancelarje roztacza się martwa cisza.
— Papiery uwierzytelniające, — charknął Dąbrowa.
Sądownicy pogrzebali w tekach, wyciągając upstrzone podpisami arkusze.
Rasiński, ku wielkiemu zdumieniu, na każdym papierze odczytał znany sobie tak dobrze podpis Barcza. Oczom własnym nie wierząc, spojrzał na honorową ścianę swego biura, gdzie w popularnem powietrzu litografji unosił się Barcz, po bokach zaś jego promieniowali Dąbrowa i Krywult.
— Więc to jest sąd? — spytał głośno Pycia.
— Sąd?! — żachnął się Dąbrowa. — Sąd może być tylko nad winnym. My, poprostu, przyszliśmy stwierdzić niektóre rzeczy...
Gdy wystraszeni ordynansi pośpiesznie meblowali „trybunał“, Pyć, przewinąwszy się koło Rasińskiego, syknął: — Ty się broń, cymbale, pazurami, zgnoić cię chcą na śmierć...
— Słuchamy — rozpoczął Dąbrowa, usiadłszy w prezydjum.
Rasiński rozwinął expose o swem biurze, osnowach, działalności...
— No, — wpadł Wilde, — no, a księgi? To samo książkowo, rachunkowo?...
Rasiński zadzwonił na Fedkowskiego.
— Fedkowski? Podporucznik Fedkowski? — szukał Wilde wśród białych pagóreczków tłustego czoła.