Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/292

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Dąbrowa niedowierzał Barczowi. Barcz przypuściłby ich do równego podziału władzy?...
Niemniej przeto Dąbrowa wiedział, „że drzwi sądne“ otworzy. Bo to Barcza sprawa, że on, Dąbrowa, w Krakowie załamał się. Barcza sprawa, że zaraz potem, w jesieni, jak dureń do stolicy samochodem gnał. Zamku pilnować. Barcza sprawa, że na front szedł — współwyznawców prawdy bić.
— Tu też Sejmem pachnie, — groził, gdy pod jego przewodnictwem zeszli się w architektonicznej pracowni Wildego, rozłożonej na parterze pałacu Krywulta. — Ale tu, panowie, nie będzie Sejm, tylko służba.
Pochylili się nad papierami.
Sprowadzony już na to posiedzenie.
Kwaskiewicz patrzył leniwie w okno.
Milczeć... Tak — właśnie, to było to, co, zgodziwszy się na rolę rzeczoznawcy, postanawiał przez cały czas śledztwa. Nie słuchał wywodów Dąbrowy, tyczących jutrzejszego „zejścia“ N. W. T. S-u do biur Rasińskiego, a układał porządek, z jakim rozdzieli pracę w drukarni, by właśnie podczas skandalu wypuścić tak długo zatrzymywaną powieść Rasińskiego.
Następnego dnia o godzinie dziesiątej rano wylądowali na placu Teatralnym, przed biurem „inkryminowanem“.
— Cześć panu generałowi, — cieszył się w drzwiach Rasiński. Gdy jednak spostrzegł za generałem całą komisję, zmieszał się. Generał Wilde? Pyć? Kwaskiewicz? Jeszcze dwa specjalną odznaką majone sądowniki?!