Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/262

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Po skończonej bitwie zabawić się z dziewczyną.
Zostawił samochód przy kolejowej stacji, kazał czekać na siebie i, okryty starym płaszczem, w którym dowodził na froncie, poszedł piechotą.
Droga prowadziła wzdłuż cegielni, obok lasu, przez liche pastwiska, za któremi, z pomiędzy bujnych kłębów zieleni wyzierały kopuły krywultowskiego, pałacu. Potem już prosto do willi.
— Nikogo, nikogo, — wołała Drwęska w przedpokoju, — na dziś odprawiłam nawet służbę.
— Kupiłaś jednak działkę, — zagadywał wzruszenie Barcz, układając na wieszadle fałdy płaszcza. — Ale skąd ten cały dom? Willa, — murowana?
Drwęska tłumaczyła mu niecierpliwie, że jest to lepsza lokata kapitału, niż każda inna. — Waluty, brylanty, — to ciągle skacze. A dom, zagroda, — swoje miejsce. Więc sprzedałam tamto, kupiłam to.
Ostre kliny bisiorów zagrały wzdłuż całej jej postaci.
— Poco my o tem mówimy, Stachu? Kupiłam, bo chciałam, żebyśmy się mieli gdzie widywać, panie zwycięzco.
Przeszła w stronę schodów, ku światłu.
I tam znów, jakby ją ujrzał Barcz pierwszy raz w swojem życiu:
Z objęcia starych świeczników zdawała się wyrastać bujnie i poprostu, osobliwa i pospolita, fiołkowym szpicem chodaków trącająca przezroczystą gazę, przez którą, niby przez opalową wodę, przestępowały jej nogi. Wyżej, na nagiem ciele fala gazy rozgładzała się. Lekki