Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

szcze ojczyznę zachowany, żywy, krzyżem mogiły bohaterskiej, chwalić Boga, nie pożegnany pułkownik, — a tu mu znowu pod nogi coś kładą. I co? Mgłę, chmurę, piankę, — tradycję...
Dąbrowa rozejrzał się po zadymionej sali i zamilkł nagle.
Oto zaraz na prawo pod piecem, głaszcząc się po czarnych, sukiennych żywotach, siedzieli ojcowie miasta, z którymi miał już Dąbrowa „swoje porozumienie“. Od tygodnia. Będzie z prawymi, będzie z lewymi, — a przez ten czas czarna masa, — krew, pot i gniew, — wygotują nową tradycję.
Kwaskiewicz wstał razem z Rasińskim, mieli interesy do omówienia.
— Z tego, cośmy teraz słyszeli, widać — twierdził wydawca, wypijając szklankę jajek tak skwapliwie, że aż mu się żółtko za paznogcie dostało — rewolucję. Ale zobaczycie, że się całkiem inne zagadnienia wyłonią i na całkiem innych płaszczyznach, niż sobie to wyobrażacie...
Położywszy glansowaną tekę na stole, uderzył w nią Rasiński oburącz.
— Pan chce, żebym to wydał? Mogę przytoczyć odrazu cały szereg nazwisk — ssał Kwaskiewicz wąskie swe paznogcie — których nie wydaję, choć zasługują.
— No więc, krótko, panie Kwaskiewicz, ile pan daje?
— Ile? Dziesięć procent.
— Nie.
— Piętnaście procent — rzekły mięsiste, kosmate wargi.