Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/235

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Dwoje to mało, — rozwódka, — niezabudka.
Drwęska, — że gdzież dzieci, w hotelu? Nie ma własnego mieszkania, ani własnego kąta.
— Ech ty, Wilde nieszczęsny, — wzmagał się Krywult, — w hotelu... Niema mieszkania. Myż działki mamy! Będzie towarzystwo akcyjne, polski dom. Nazwa towarzystwa, — Przedmurze. Daj, pani, rączkę pocałować, — i bez obrazy przyjmij pani.
Roztrąciwszy swe krzyże na piersiach, dobył notesu, wyrwał kartkę. Nie podchodząc do stołu, nito w polu, na podniesionem wgórę kolanie napisał, oddał Drwęskiej i wytłumaczył:
— To jest parcela dla pani, w Przedmurzu, obok mojej. Czort bierz! Tam domy się będzie stawiać, kraj budować, stolicę przenosić za Wisłę, — Przedmurze. Tam pani będzie mieszkać obok mnie, jeśli łaska. Ja człowiek prosty, żołnierz, na wojnę teraz idę. Nie odmówisz.
Musieli przerwać. Tumult wszczął się na salach i kręgiem donośnego hałasu podpływał coraz bliżej.
— Uczyć się od pana generała, — pryskał Pyć przy Krywulcie.
Pod kopułę weszła delegacja. Kilka pań atłasowych, kilka kaszką lękliwego dreszczu osypanych dziewic w bieli, jacyś myślący mężowie o wystrzępionych Wąsach.
Molestowano Barcza. Uchyliwszy się, wskazał Krywulta. Delegacja ciężkiemi faszynami dam otoczyła wodza.
— Naród chciałby, naród prosi... — mamrotali delegaci.