Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/233

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

żyło, łataną goliznami dekoltów, — jął Dąbrowa naprzód kroczyć, — przez pustkę nikłego ciała ludzkiego.
— No i co? — śmiał się, spotkawszy Rasińskiego, — no i co, Niemcewiczu? Wydałeś ta już gdzie ten mój nekrolog? Sprzedaj mi teraz niedrogo, — na front jadę...
Rasiński wywinął się Dąbrowie i podążył ku „szczytom“ przyjęcia... Gdzie najlepiej się jadło i najpoważniejsze rzeczy mówiło. Przepychał się tam przez gęste, czarne okiście posłów sejmowych, mimo fioletowej, na zielonym atłasie kanapek rozlanej, kałuży prałatów, przez sukienne kadłuby mundurów, coraz wstrzymywany hymnami wielorakich potęg obcych.
Przedstawiciele tych potęg w złoconych frakach, z dyplomatycznym pierogiem, niby fryzowanem ptactwem pod pachami, dążyli na wsze strony.
— Heca, bracie, — zapiał Rasińskiemu Pyć nad uchem. — Ale to jeszcze nic. Zobaczysz więcej. Zważ, — co za postęp. Tam w Muzeum Niewoli — i tu...
Plotąc o byle czem, oświadczając się po drodze Kwaskiewiczowi, który statecznie płynął w brzuchatej flotylli wydawców, dotarli wreszcie do najdostojniejszej wnęki.
Powietrze tu było lżejsze, zapach perfum szlachetniejszy. Z pod przestronnego majestatu kopuły cały szereg okien weneckich spoglądał w noc czarną i głęboką.
Tu zaczepili o rozłożystą konstelację Krywulta.
Zwrócony do Drwęskiej, jaśniejący wszystkiemi prze-