Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/232

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Boga tu jakiegoś, — rozpacza! Dąbrowa. — Bo to najkrótsze „równość, sprawiedliwość, odwet“ — rozpłynie się w stugębnej wrzawie tego tłuszczu na wiele miesięcy, lat, na zawsze może?...
Ale już wytrwał ponuro przez wszystkie „uroczystalja“, do samego balu, który miał „zjednoczenie“ gruntownie zaczynić, otuchę, słabnącą w narodzie ze względu na niepowodzenia wojenne ukrzepić i okazać wszystkim, komu należy, że nasi obrońcy (jak trzeszczały po gazetach i w rozkazach słowa Rasińskiego), „jedną myślą połączeni“ —
Owszem, — dla okazania tej jednej myśli, kazał nawet Dąbrowa szwadronom, które miały służbę tego dnia na Zamku, — wydać białe rękawice.
— I dopatrzcie, — polecał przy raporcie dowódcy pułku, — żeby mi każdy ułan stał, jak podczas rezurekcji przy Grobie Pańskim!
Tak właśnie stali pod ciężkiemi kruchtami Zamku, wszędzie, przy drzwiach i w sieniach, a Dąbrowa, nieruchomych i sztywnych, obwąchiwał troskliwie.
To znów myślą przenosił się parę tylko ścian dalej, gdzie w czterech historycznych pokojach „Pod blachą“ bety jego domowe gniotą się. W jednej okazji i gniazdo swoje żegnał skromne, pod nazbyt wysokim progiem uwite, i dzieło własne, nie podjęte nigdy jawnie a przegrane do gruntu.
Kiedy sale napełniły się rzeszą ze wszystkich kątów kraju, po wszystkie kąty ścian, gdy się już fraki z mundurami, i z sutanną, i z rozmaitym kloszem sukien przemełły, i gdy się już to wszystko w pstrą sałatę uło-