Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/226

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wschodni front, — czerwonego, — przeciw czerwonym.
Obiecał Hance, że cios ten wymierzy znienacka, — i dotrzymał.
W salonach hrabiego Bogulickiego, z koktajem w ręku, między Pesteczką, niby kosztowna ampla wenecka leżącą na tureckich poduszkach, Drwęską, obciśniętą w wodne połyski jedwabiu i pudrowanym margrabią.
Właśnie następował na nich Dąbrowa, gdy Barcz brutalnie: — Bardzo nas ważne sprawy czekają, generale!
Stanęli we framudze okna.
— Sejm lada dzień otwieramy.
— Aleśmy jeszcze nie otwarli.
— Wszystko jedno, mój drogi Dąbrowa, wiesz dobrze, że otworzymy!
Niepostrzeżenie wymknęli się z salonów i, poleciwszy autom swoim posuwać się ztyłu, szli olbrzymią aleją hrabskiego parku ku ulicy.
— Rozumiesz, mój kochany Dąbrowa — ciągnął Barcz, — nas musi Sejm zastać w porządku. Otóż pierwsza rzecz, której oczekiwać należy, to interpelacja w sprawie zamachu. Równocześnie składa się tak szczególnie, że z prokuratorji polowej... — Rozdeptał na ścieżce papierosa. — Że z prokuratorji wpłynęło oskarżenie, które przeczytawszy... Cóż ci mam mówić? Schowałem pod sukno. Narazie leży sobie pod tem suknem. I puchnie...
Dąbrowa nie odpowiadał.