Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/219

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Krywulta. Barcz zastanawiał się, czy wydalenie Dąbrowy przeszłoby bez wstrząsu... Może jeszcze jakieś awantury wśród fornali, górników, węglarzy?... Ale, jeżeli Dąbrowa zgodzi się iść na front, — własnem życiem poświadczyć bankructwo swej idei?
— Oba wnioski do mojej dyspozycji — i basta.
Burza nie ucichła jeszcze w Jabłońskim. Długo patrzył na Barcza i obrównywał teczki.
— Każdy z was zniesie, — przerwał to wahanie generał, — że ja, napadnięty przez drabów, w obronie mego honoru nie będę strzelał. Że złożę na ołtarzu całości tę tak bolesną ofiarę osobistej czci. Ale kiedy was się coś tyczy!...
Jabłoński miękł. Napełnionemi rzewnym podziwem oczyma mierzył wyniosłą postać Barcza.
— Do dyspozycji pana generała, — załamał się dostojnie, — całe to śledztwo i, miejmy nadzieję, ostatni raz do dyspozycji pana generała — tok sprawiedliwości...
— Władza, władza, to trudno, — jęknął z pod ściany Pyć.
— Bo gdyby kiedykolwiek, — pielgrzymował Jabłoński żałosnem spojrzeniem wśród kątów białego światła, — bo gdyby kiedykolwiek jeszcze powtórzyć się miał taki precedens. To przecież dla nas wszystkich życie stałoby się nie do zniesienia...
Barcz wzruszył łaskawie ramionami. Wcale się nie przejął tą ofiarą sprawiedliwości. Uważał, że już dawno ma więcej rzeczy „nie do zniesienia“, niż wszyscy inni.
Wybory: cały kraj oblepił się cyframi list, a wojskowa asysta trwała w natężeniu.