Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/218

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

czone ramiona oparłszy na wyniosłych tekach aktów: — Prawo nie może istnieć bez ukarania winowajcy!
— Nie może istnieć? — skoczył Barcz.
Twarz Jabłońskiego, wydoskonalona w tej chwili do gładzizny bilardowej kuli, zastygła surowo.
— Nie może?! — powtórzył Barcz. — To czemuś pan nie wnosił łącznie z wnioskiem na Wildego o aresztowanie Dąbrowy? Który jest w służbie — i pan wie doskonale... A jeżeli, — pienił się już generał, — dla dobra wspólnej budowy potrzeba, by ktoś przykradał naprzykład, — to co?
— Ja jestem tylko porządnym człowiekiem, — dmuchał suchemi słowy w ciszę pokoju Jabłoński, — i nieznane mi są podobne wypadki.
— Grubo to dziś za mało, — huknął Barcz, — być porządnym człowiekiem... Jeżeli pan państwo chcesz budować, to się pan świństwem uczciwie dzielić musisz z przełożonymi i jesteś pan porządnym człowiekiem wtedy dopiero, gdy na siebie bierzesz ich ciężar.
Pod chybką ręką Jabłońskiego jęły szuflady biurka trzaskać głuchemi piorunami, z których wyłonił się gęsto zapisany arkusz.
Prokurator podał papier Barczowi. — Miałem przedłożyć jutro, razem z aktami Wildego.
Był to motywowany wniosek aresztowania Dąbrowy.
Barcz podniósł arkusz do góry i czytał, u brzegów wniosku, niby głowę chudego magota, mając twarz Pycia. — Oba wnioski pod sukno. Względnie — do mojej dyspozycji...
Wildemu musiało się „przebaczyć“ ze względu na