Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/213

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nareszcie do tego małego, brudnego, zarośniętego szeregowca, który pośród spiętrzonych urwisk papieru, otoczony złowonną aureolą rządowego chleba, układał zużyte i pokrajane gazety.
— Mój panie, — prosiła Jadzia, opierając żołnierzowi rękę na ramieniu.
— Proszę pani generałowej, — szczebiotała Krzepiecka — zawsze się pani generałowej wysyła i nadal wysyłać się będzie. — Rozkładała przed gośćmi pocięte, łatane pustką dzienniki.
— To wszystko, — rzekła Jadzia.
Nagle głosem, cieniutkie wiry płaczu rzucającym: — To wszystko, co ja chcę... Nic więcej...
— Wynoś się pan, — uprzedził żołnierza Rasiński.
Krzepiecka, żołnierz, jakaś obsługaczka prysnęli za drzwi.
Jadzia stała naprzeciw Pycia, Rasińskiego, Pietrzaka, krzycząc:
— To wszystko! Wszystko!
Pyć i Rasiński odskoczyli wtył. Pietrzak, wpatrzony w Jadzię, sączył z rozchylonych ust wysokie, piskliwe uśmieszki.
— Rasiński, syp na górę, — poradził Pyć, — ja tu sam...
Pyć poszedł z nimi do cukierni, razem smarkał. Prawie że się razem popłakał. Wynikła z tej narady wspólna Pietrzaka i Pycia nad Jadzią opieka.
Tak dalece, że gdy Pyć miał już odchodzić, uścisnęli się za ręce, — w „imię człowieka“.
— W imię tych wszystkich domów betonowego