Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A królestwo twoje jest nie z tego świata! — krzyczał Barcz, za całą noc teraz sobie ulgę sprawiając. — Powieszę!!!
— A nie z tego, nie z tego, — kuł głową w pustkę Dąbrowa. — Powieś, o jej! Ale kto pójdzie dzisiaj z moim chłopskim łbem na sznurku do armji?! Chcę widzieć! Tego widzieć ciekawym...
— Spisek, — przerwał gwałtownie Barcz.
— No to jezdem! Bo tu wszystko jest spisek!
— Ale, jak chcesz wygrać, — Dąbrowa bił się prawdomównie w piersi, — to nie z moim chłopskim, — z pańskim łbem na sznurku idź do armji! I nato tu stoję, — wytrząsał rękami, zlany ostatnim potem, — bym ci mówił: z pańskim łbem na sznurku!!! Żebyś wiedział...
— To się wtedy nie spóźniaj o dwie godziny, — kopał w biurko Barcz.
Wówczas twarz Dąbrowy oplótł skręt żalów podstępnych:
— Ja się spóźniam, — bo co?... Bo mojemi chamskiemi rękami, — dworował pokornie, — chcesz kasztany z ognia wyciągać?! To musi być po porządku, z tradycją... Ty masz tradycję. Ale, — znów bił się pięściami w przystępie oburzenia, — ale co racja to racja: do Krywulta razem nasza droga idzie. Razem!! Co idzie, — to idzie!...
— Rząd się odnalazł i przyjechał, — zameldował w drzwiach Pyć.
Musieli przywitać.
— Proszę za mną.
Barcz szedł pierwszy. Patrząc na jego szerokie, jak-