Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Dziś jednak nie potrzebował wstępować na górę, spotkali się bowiem z Pyciem, głównym dyrektorem całej tej, cynicznie zwanej agencji „Pies“ na schodach.
— No, to mi wszystko powiesz — ucieszył się Rasiński. — I będę wiedział poprostu, bez żadnych obrzędów.
— Ale co? — Pyć stał we framudze, tak, że światło naftowej lampki ślizgało się po wierzchu jego wyszarzałej postaci, jakby plasterkiem połyskliwym czepiając się nosa i bladych policzków. Cała reszta osoby wytarta, wyświechtana, łatana brudną kratką odzieży, pod przykryciem podróżnej dżokejki ginęła w cieniu.
— Jakto co? Przedewszystkiem twoje zdrowie?... Rasiński — nawiązywał do wątroby Pycia, przestrzelonej na froncie, potem szczęśliwie otorbionej, lecz zawsze śmiercią grożącej.
Pyć mlasnął chudemi szczękami.
— Twoje zdrowie. Następnie — telegrafistki, siostry, dowództwo twierdzy, konfidencja...
Wtajemniczeni bowiem wiedzieli, że Pyć rył w każdym zakamarku wielkiej machiny austrjackiej. Ze sobie powydłubywał niezawodne urzędniczki na poczcie. Ze cudzołożył pożytecznie z najważniejszemi siostrami w oddziałach analizy szpitalnej. Ze na stare guziki, czy sznurki munduru legjonowego zaprzysięgał ekspertów zakładu psychjatrycznego, że go łączyły związki braterstwa z jakimiś opiekłymi kolejarzami.
— Konfidencja pracuje — mlasnął Pyć.
— No więc gadaj — gadaj do cholery. O „sprawie“, o „ojczyźnie“!