Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Hanka uśmiechała się pobłażliwie.
Lecz Rasińska, przytuliwszy twarz do perlistych bioder Drwęskiej.
— Bo tak, — bo tak... Bo kiedy ktoś, jak ty, Hanka, chce być „razem“, we troje, to jakby drugi raz darowywał kobiecie jej kochanego mężczyznę.
Podjąwszy głowę Rasińskiej, uniosła ją Drwęska i sumiennie, cierpliwie całowała te blade, czyste wargi, litując się nad fanatyzmem kobiet domowych, które wszystko oddają jedynemu szczęściu wyrzeczenia...
— Nikt o nas nie powinien wiedzieć, — śmiała się w przedpokoju... — Będziemy się znać blisko, ale nikt na świecie —
Zaprosiła ich na herbatę. Będzie trochę cudzoziemców.
— A pan, panie Rasiński, zobaczy swoje bóstwo, — swego Barcza!
Na herbatce tej postanowiła Drwęska likwidować już korzyści „trójkąta“. Mogło się to udać choćby przypadkowo, tem bardziej, że różnolicie dobrani goście stworzyli tło wygodnego roztargnienia.
W pośrodku, na mahoniowem krzesełku kazał Pietrzak. O świętości człowieka, o wszechświatowem zabójstwie wielkiej wojny.
Ciemne chmury wzruszenia wypełniały ospowatą koleinę jego policzków.
Z przemową zwracał się do kilku oficerów francuskich.
Opodal, wśród zasapanych przemysłowców niecierpliwił się intendent Wilde.