Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Więc graj, — zadecydowała Rasińska, — niech pani tańczy!!
Musieli do tego rozesłać dywan, przyćmić światło, upewnić się co do służącej. Robili to wszystko, chodząc na palcach.
— Jak w świątyni, — śmiał się Rasiński.
Grał stare walce Szuberta i widział w lustrze żonę, dwuznacznie uśmiechniętą.
Z bocznych drzwi wysunęła się Drwęska. W pośrodku pokoju płaszcz spłynął z niej. Była zupełnie naga.
Oczywiście nie był to żaden taniec, lecz tylko gołem ciałem „wywodzona inteligencja“. Jakieś granie na domniemanych fujarkach, jakieś domyślne prześmiechy i wykręty spłoszonych ramion.
Nagle Drwęska usiadła w pośrodku dywanu...
— Niedobrze mi!
Podbiegli, przykucnęli z obu stron, potrzymując jej chłodne, strzeliste plecy.
— Zimno. Nakryjcie.
Przeprowadzili ją na kanapę.
Tu półokryta, wzmocniona winem, śledziła ich uważnie. Twarz Rasińskiej płonęła w gęstych rumieńcach. Rasiński usiadł nisko i, rozcierając stopy Drwęskiej, idjotycznie „pocieszał“. Opowiadał o wielkich zaletach „psychicznego“ tańca.
— To głupstwo, — przerwała Rasińska, kryjąc rozpłomienioną twarz na nagich piersiach Drwęskiej, — całkiem co innego myślę. Hanka, wiesz, — Rasińska musiała z nią teraz przejść na „ty“, — żona... Człowiek ze wszystkich tajemnic odarty.