Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Co? — spytała krótko Drwęska.
Pietrzak, udawszy zrozpaczonego, przypadł do jej kolan i natchnionemi dłońmi ślizgając się po jedwabnych pończochach:
— Bo wszystkim naraz nie można robić prezent, — a kraj jest biedny... Niech przynajmniej ta jedna ma.
Zamknęła jego dziobatą, płaską twarz w swych gładkich dłoniach.
— Nikt nie może wiedzieć, że ja, redemptorysta... Kto zna moje życie...
Pragnął je rozpowiedzieć Drwęskiej, by rozgadała najszerzej.
— Każdy mężczyzna ma takie same życie, mój panie.
— Takie same?! — Brał je od początku pamiętanych dni na świadka, czy takie same?
Najprzód w Ameryce z murzynami w rynsztokach, potem na cegielniach. Zostały mu z tego rozpuchłe, kostki w nogach.
Odsunąwszy spodnie, pokazał przez skarpetki.
Potem na farmie, pod batem! Niemiec zajeżdżał o świcie, gwizdał, a my, jak psy, do niego biegli o nagrodę, kto wcześniej, pierwszy. Potem przy złocie, gdzie ludzie chodzą bez płuc. Potem w szamerowanem figaro — całą dobę liftboy.
— Musi pan być bardzo silny po takiem ćwiczeniu.
— Ciałem silny, ale duchem? Bo zawsze, zawsze — o Polsce... I nigdzie tego niema, tak długo nigdzie niema, jeden Paderewski tylko, — sam... Pani nie wie. Pani z generałów, obrońców, powstańców, majątkiewi-