Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Tadeusz.djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

czysta historia o cierpkiej bezwzględności ojca. Do ojca? Geologia, pelargonia, pamiętnik i wszelakie podpórki. A tu szuję zrobiliby z człowieka.
Zszedł na sam koniec schodów, do sieni, przed niedomknięte drzwi, by w sinym blasku ulewy zobaczyć, która też może być godzina? Za siedm minut ósma. Widać przecie wskazówki, wyraźnie, z amerykańską dosłownością.
Patrząc na słaby połysk cyferblatu zegarka wiei dział już co zrobi. Że nie wróci. Przypomniało mu się, jak płakali razem z Lenorką w samolocie.
Nie wróci, już nie wróci!
Ruszył co prędzej Aleją Trzeciego Maja, ulicą Przemysłową, mimo Rady Kopalń i Hut, i dalej wyboistą ulicą Miedzianą w stronę bocznego wejścia do kopalni.
Przystanął pod okapem murku: widać stąd było we mgle deszczowej twarde światła kopalni, dalej pole rozmiękłe i w zećmionym poblasku, po drugiej stronie „Erazma“, jakoby skałę wyniosłą, rozległą, czerwoną, wielki kościół Osady Górniczej.
Pod okapem owym szczękając zębami z nagłego zimna szybkiej, cierpkiej radości układał Tadeusz w pamięci list do brata:
Stanisławie — tytułować samym imieniem. — Za przeprowadzenie naszych wynalazków musiałbym zapłacić zbyt drogo. Całym dobrym humorem mego życia — Staraj się przeniknąć i zgłębić określenie: dobry humor życia. Wracając tedy do teorii buddystycznych trzech minut, stwierdzam: wolę być błotem na drodze, niż pyskiem, na który leci to błoto.