Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Tadeusz.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

cował szybko, zgrabnie, co sprawiało Zuzannie fizyczną nieomal przyjemność. Im prędzej wykona swą robotę, tym prędzej zostanie ośmieszony... I to jak! Więc trzeba się teraz bawić tym widokiem, bo to wiecznie trwać nie będzie i skończy się wkrótce. Otóż to!
— Ja to ujmuję, proszę pani, po swojemu. Z amerykańską dosłownością. Proszę wziąć dla przykładu chciażby tych dwóch naszych starych: jakież to mądre rzeczy wyczyniają?! I co? I nienawidzą się z tego powodu. A czy im tu brak czego? Wszystkiego mają w bród! Od starych naszych idzie to kolejką, i na dół. W całym Zagłębiu ma pani to samo. Dobra, majątku, bogactwa wytwarza się tu do cholery! I wszyscy tutaj właśnie chodzą głodni, nieszczęśliwi. Moja teoria buddystycznych trzech minut, to jest spojrzenia na rzeczy w oderwaniu się od własnych namiętności, święcić by mogła tutaj niebywałe triumfy. Włącznie do pani!
— A cóż pan o mnie wie? Nic pan nie wie. Nikt o mnie nie wie. — Czy żeby mu zaimponować, czy aby okłamywać siebie samą, zaczęła „gęsto“ mówić o sobie. Że się nudzi i to jest jej zasadniczym zajęciem. Zresztą nikomu nie wierzy. Ludzie nic ją nie obchodzą. Z przyjemnością pomiata ludźmi. A kiedy odechce się jej wszystkiego, bo wygląda to wszystko wspaniale, ale w gruncie rzeczy... Otóż kiedy odechce się jej wszystkiego, zabije się, zastrzeli.
— Tak, drogi panie. — Po cóż ta ironia z „drogim panem“. Nigdy nie myślała o samobójstwie. Raz, drugi, kiedyś tam z początku, kiedy wracała od Coeura. Bo przecież poszła do tego Coeura nie dla Coeura,