Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Tadeusz.djvu/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nił przeciągle trzy razy, oznaczało to pana Skierskiego.
Tymi samymi drzwiami, co Koza, lecz jakże płynnie, gładko, cicho, zjawił się przystojny pan Skierski.
— Panie Skierski — wyrzekł Kostryń w pluszczącej deszczem ciszy gabinetu — czekają nas bardzo ciężkie czasy. Teraz już musimy być ciągle w pogotowiu.
Na czym polegać mogło pogotowie pana Skierskiego? Kostryń jednak potrzebował teraz od swych podwładnych czułości, ufności i wiernych spojrzeń. Wiedział, że słowa o pogotowiu powtórzy Skierski wszystkim maszynistkom, manipulantom, całemu personelowi Rady Kopalń i Hut. Ci woźnym. I tak dalej, aż do chwili powszechnego ustalenia obrażonej godności Rady Kopalń i Hut.
Gdy w kwadrans potem wychodził z Rady, stwierdził przelotnie, że stare wypróbowane sposoby nie zawodzą.
Maszynistki pisały na maszynach, aż powietrze dzwoniło, urzędnicy podnosili się znad biurek dla złożenia ukłonu patrząc przysięgłe w oczy swego dyrektora i prezesa.
Lało jak z cebra, nie mniej Kostryń nie wytelefonował sobie auta. Z Rady Kopalń i Hut ruszył do domu piechotą. Miał w tym wiele i bardzo różnorodnego wyrachowania: aby widziano jak rzekomy wróg ludu, troskami obarczony, idzie przez deszcz. Aby wzbudzić uczucie solidarnego demokratyzmu wśród podwładnych urzędników. Nade wszystko jednak