Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Tadeusz.djvu/221

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zeznała tu Tadeuszowi, do złomów węgla strachliwie przytulona, najgorszą swoją rzecz: iż go zdradziła, tak sobie, byle jak, z takim oto sztygarem Stasiakiem, który już dziś nie żyje. W niedzielę, na sortowni — potem ci list od ojca twego pod domem Kostryniów oddałam.
Jakim człowiek jest podły! Jakim jest nieszczęśliwy!
Zdawało się Lenorce, że Tadeusz oszalał.
— Ach, Lenora — zakrzyknął Tadek.
Przyciągnął ją ku sobie, wpatrzył się w twarz zbolałą, niby nad kartą księgi pokiwał smutnie głową, a potem głaszcząc czule co ruch jeden wykona, to z oczu łzy.
Objęli się pośród szeleszczących złomów.
— Powiedz, powiedz, Lenorka — wołał Tadek — nikt się nie dowie, gdy te kawały węgla do pieca wrzucać będzie, jakie tu smutki, jakie tu prawdy toczyły się wśród tego węgla. Powiedz tylko, Lenorka!
Zaczem znów on, jej Tadek, wydał wszystko 0 pannie Kostryniównie.
Lenora ręce do nieba wzniosła i na kolana Tadka głową smutną upadła, struta bólem, znów podniesiona boleścią tak wielką, że drżeniem ciała jej trącony węgiel sypał się i szeleścił niby potok czarnej rozpaczy spod stóp wypływający.
Męczyli się, cierpieli i ręce sobie podawali, i znów na nowo życie swe budowali najprostszym, byle najgłupszym, tyle tylko, że ogromnie poruszonym słowem.
— Opieka, która z wypadków tych wyrasta, mo-