Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Tadeusz.djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i Hut, stary, kulawy zdrajca, Ciołek Maciej, uchylił drzwi.
Koza minął na palcach pierwszy pokój, w którym stukały na maszynach biuralistki, minął drugą większą kancelarię, gdzie w kółkach papierosowego dymu urzędował pogodnie pan Skierski i oto nacisnął drzwi następne, podwójne.
Biurko, nad nim owisła twarz Kostrynia, dwa klubowe fotele po bokach. W środku pokoju, zapewne na stole, lecz Koza widział ją w pustej niejako przestrzeni, błyszcząca, ciężka popielniczka.
Niby mała gwiazdeczka.
Sekretarz Związku, Koza, nie przedstawił się, nie przypomniał dyrektorowi, nie powiedział — dzień dobry — nie ukłonił się.
Nic.
Na dwa kroki od biurka przystanął, z tej odległości cisnął list na zieloną bibułę prezesowską.
Teraz, teraz, w okruszynach sekundy przechodził czas na okazanie oburzenia klasowego. Niestety! Zamiast oburzenia, wykrzyknął Koza:
— O tak! Wy tu za tymi murami, złoconymi, my za murami klasowej krzywdy robotniczej!
Trzasnąwszy drzwiami wracał na palcach przez wszystkie pokoje Rady Kopalń i Hut nie kłaniając się już po drodze nikomu.