Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Tadeusz.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

cu tyle razy oglądanym na planie. Miejscu temu, owemu trapezowi karminu, wyrysowanemu tuż przy półkolu filaru oporowego na chodniku ósmym na wschód od pochylni A, odpowiada na powierzchni budka zwrotniczych. Budki nie widać teraz.
Coeur ostatnim wysiłkiem woli podniósł do warg cygaro. Uczuł bowiem równocześnie, jak trzewia mu przenika rozdzierający niepokój.
— Tak, drożyzna jest teraz wszędzie — uśmiechnął się do kwartecistów. Przymknął powieki. Nie myślał już o muzykach, a tylko o tym starym idiocie, dyrektorze Voquin. To wszystko jego wina, tego Voquin. Powinien był domyśleć się, ile może kosztować taki Coeur.
W drzwiach gabinetu ukazał się, cofnął i znów naprzód wystąpił i już kroczył w żałosnych posuwistych podskokach geometra Falkiewicz. Falkiewicz, geometra, specjalista, wierny głupiec, oddany sługa, ciężki, otyły emeryt, czterdzieści lat „Erazma“ w jednej, zbędnej osobie.
Jedynego właśnie Falkiewicza spośród niższych władz i urzędników zaprosił na dziś dyrektor Coeur, nie pomyślał jednak, dlaczego?! Pewien egzotyzm: czterdzieści lat sumiennej, nienagannej służby. Dyrektor pragnął mieć dziś geometrę u siebie. Obecność markszajdera napełniała Coeura szyderczą przyjemnością. No naturalnie! Taki doskonały geometra. Tyle liczył, obliczał, a jednak... Widocznie nigdy nie można nic dokładnie obliczyć...
Falkiewicz zauważył natychmiast pośród czterech smokingów kwartetu najszerszy smoking pryn-