Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Lenora.djvu/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

A wierzch partii? Ludzie, których sam wychowywał? Byli teraz właśnie u zenitu. Prześliczne żniwo pedagoga: dopadli sadła, władzy, wpływu i darli, aż się im uszy trzęsły.
— Proszę was — ryknął nagle w stronę posła Drążka — nie macie co wytrzeszczać na mnie oczu! Dla tej budy, dla takiej murowanej chimery z greckim klozetem w środku, rozbijacie organizację! Każdemu z was władzy się zachciewa. Każdy się pcha tylko w ciało, mięso, w krupy. Kapitał już wam „umowę“ na kopalniach wypowiedział. Będziecie tu mieli straszliwe bezrobocie. Dziesięć razy większe, niż teraz macie. I kto wam pomoże, rząd? Darliście z tego rządu na Dom. Siedzi się przez was w kieszeni u rządu!!
Każdy z was taki będzie dorobkiewicz, taka żyła, tak się będzie rozpychał, byle rządził. — Poseł Mieniewski walił pięścią w stół, oczy mu bielały, z pasji: — A cóż pan myślisz? Duchem się prowadzi masy, nie samymi krupami! Ale każdy z was woli zostać ekonomem w kurniku, byle panował!
Do wściekłości doprowadzało leadera, że Drążek na niego nie patrzył. Nie patrzył. Wodził oczyma po świeżych łukach drewnianych nie pokrytej jeszcze papą widowni Domu Ludowego.
Poseł Drążek liczył w umyśle, ile będzie kosztowała papa, skąd weźmie dla murarzy, ile winien jeszcze żydom za wapno, czy rada miejska kupi nową cegielnię, z której by cegła taniej przyszła? Że „umowa“ robotnicza z kapitałem zahacza się o uznanie kredytów na Dom w Województwie. I wiele, wiele innych