Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Lenora.djvu/299

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

To byłby bal!...
Knote dodaje znowu: — O los trza dbać. — Wyciera dłonie z wazeliny i biegnie i powraca z przedpokoju ze swoim nowym kapeluszem, co go dziś miała po raz pierwszy, gdy była u księdza Kani. Stanisława się śmieje, Knote w rękach obraca kapelusz niebieski ze złotymi guziczkami i znów powiada:
— To ze względu na ten mój przyszły los kupiłam sobie, a czuję się w tej chwili jak gdyby własną matką i zarazem kochanką. Aż tyle mam tych uczuć z powodu swych nadziej. I więcej niż kochanką, czuję się swoją matką.
Tak to wypowiedziała, tyle bowiem na widok kapelusza przypłynęło jej do piersi osobliwszego, poniekąd duchowego mleka macierzyństwa na myśl o przyszłości.