Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Lenora.djvu/272

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

w gęstych dołach, to jeszcze długi ich rząd kruszył się powoli.
Robotnicy!
Tadeusz poczuł, że zwarły mu się szczęki od tego widoku. Odczucie bezwiedne a głębokie, podobne do wzruszeń z jakimi wychodziło się tyralierą na szczyt wzgórz, podczas wojny. Zmienny wiatr nosił rozgłosy kopalni dookoła, to znów zapychał je między gmachy Zarządu.
— Och! — Charkocząc śmiechem przytulił Kostryń Mieniewskiego do siebie. — Och, gdyby ojciec pański raczył być choć przez pół roku dyrektorem kopalni?!
Szczęk zamkniętych przez Kostrynia drzwi przeciął ostatnie słowo.