Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Lenora.djvu/204

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nawóz, lub nawet mniej, niż nawóz! Na Zachodzie robotnik ogranicza się w swej geniturze!! W przyroście dzieci! Tam muszą dbać o niego, bo go mało. Tam jest już w mechanicznej szufladzie porządnie ułożony, a my tu?! My tu modlić się dopiero musimy, by nas nie obracali brudnymi widłami, tylko maszyną czystą! Tu się dopiero modlić trzeba do ich przeklętej przyszłości, żeby nas aby dla niej zechcieli zachować! Bo teraz nawóz jesteśmy dla nich tylko.
Towarzysze, którzy mieli zaufanie do podłużnego światła na wysokim czole Martyzela, zawiedli się ogromnie. Taka ma być przemowa wilka strejków westfalskich?! Zrazu zgiełk tylko, liczne prześmiechy i tu, i za drzwiami. Okrzyki: — Nie rób, stary, dzieci, kto ci każe?!
I wołania: — Tylko patrz, żeby żonie nie zarosło!
Krótki ryk posła Drążka, jakby ktoś belkę zwalił na podłogę: — Dosyć tej sromoty!!!
Jeszcze ludzie i poseł huczeli i wzbierali i wciąż zgiełk wynosił się, gdy nad te zgiełki i wrzawy wytrysnął głos Supernaka. Pazury wbił Supernak w ramię górnika Martyzela, niby jastrząb w zajączka, i przemówił donośnie.
Któż mógł spodziewać się, że stary portier, Supernak, przejdzie na stronę komuny?! Portier żądał, aby do Rady Kopalń i Hut wcale nie iść. Żądał wszystkich bezrobotnych zaraz do Związku zapisać, co było przecie jawną stawką komunistów! Żądał zwyżki dwadzieścia procent od płac wszystkich, a jak nie — strejk!
Rozpękły po tym słowie drzwi od bezrobotnych. Wionęło mrokiem, kurzem, łachmanem, roztarło się od