Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Lenora.djvu/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nie! Nie należało mu teraz przeszkadzać. Podniosła się z klęczek i rzuciwszy ku niemu spojrzenie zranionej sarny, na palcach wyszła.
Z głębi walcowni sunął nowy zlewek, siedem dymiących cieniów jęło weń godzić ogromnymi hakami. Kostryń bryznąwszy drobnym ciurkiem łez postanowił nie płacić masażystce za wikt Mieniewskiego ani grosza.
— Nie trzeba pieniędzy — uśmiechnął się do nadbiegających z daleka walcowników — i tak musicie kochać...