Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Lenora.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Parą chwil odczekać! Stwierdzić, czy wszystko na miejscu? Biurko, ranne raporty, stolik z karafką, patenty w złotych ramkach na ścianie, dygocące okna, za nimi wielkie hale walcowni.
Straszliwy ryk tarczowej piły, plusk wody, głuche westchnienia pieców, huk dźwigów mechanicznych, sypkie oddechy pary zlewały się w jeden gwizd przenikliwy, spleciony z wszystkich innych głosów, trwający równomiernie pod szklannymi dachami.
Dziś nie mógł Kostryń delektować się tym jednolitym gwizdem. W piskliwe jęki śrub, w gardłowy wrzask młotów, w rozdęte tchnienia pary wpadały raz po raz ciche a przecież dosłyszalne, lekkie, aksamitne uderzenia...
To serce! Biło już tak od rana. Opanować je, nakazać spokój! Usiadł, otworzył szufladę, wydobył pilnik do paznogci oraz porcelanowego papierosa z ślicznie udanym popiołem i ogieńkiem. I blaszane pudełko z eukaliptusowymi cukierkami.
Nie dać się, robić wszystko jak co dzień.
Ssał szkiełko, czyścił starannie paznogcie, gdy oto maleńkie bryzgi łez wytrysły mu z oczu...
Za dużo na jeden dzień miał do odrobienia: raport Kapuścika, przeprawa z Knote, ciężka rozmowa z Drążkiem, sondowanie młodego Mieniewskiego! Jeżeli relacja Kapuścika wypadnie dobrze, jeżeli nie poaresztowano jakichś nowych prowokatorów, jeżeli zatem Coeur nie dąży do strejku? Jeżeli młody Mieniewski da się skompromitować — tak: ojciec uspokaja tłumy a podrzuca im syna z bombami... Jeżeli Drążek da się kupić?!...