Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Lenora.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jego nie było na poduszce. Schował się! Zobaczyła tylko końce palców przytrzymujące kołdrę.
— Nie niecierpliw się, posłuchaj. — Podniesionym głosem, aby przekrzyczeć kołdrę, powtórzyła raz jeszcze całą propozycję.
Kostryń milczał. Dusił się i dławił. Serce mu waliło! Ach, słyszał je kujące głośno, jakby ktoś słupy w ziemię wbijał!
Zostanie teściem, ojcem tego Coeura! Wnuki będzie miał od Coeura! Córka mu w ciążę zajdzie, właśnie od tego Coeura!!!
Skurczył się, zwinął w kłębek, zatkał uszy dłońmi i począł wyć. Równo, nieustannie. Żona wzięła go dobrotliwie za ręce. Pokopał kołdrę i wył coraz donośniej. Przewalał się w nim ten Coeur, jak roztopiona stal!...
Pani Stanisława zrozumiała inaczej. Po swojemu. Że mąż nie chce mówić o tym na razie. Ma tyle innych, poważnych kłopotów. Obetkała go starannie kołdrą i na palcach wyszła.
Kostryń wiedział już dawno, że jej nie ma, lecz wył dalej. Mogła słuchać pod drzwiami. Zresztą, skuczał dla samego siebie. No tak, partia była świetna. Świetna!!! Koneksje do samego Paryża. Do centrali.
Przypomniało mu się, że Towarzystwo utrącało kariery Francuzów, którzy żenili się z Polkami. Zaskuczał jeszcze głośniej w bezsilnym przeświadczeniu, że Coeura Towarzystwo nie utrąci. Za nadto wtarty we wszystko i rozgałęziony.
Nie myśleć więcej. Czytać. Ułożyć się spokojnie i czytać Gazetę Policyjną. O zamkach, “kłódce z cier-