Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Lenora.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zalepił kopertą, poprosił Knote, by nadała poleconym i zdmuchnąwszy świecę odwrócił się do ściany.
List. Dowód pisemny! Z listem tym weszła w panią Knote pewność, że Zagłębie lada dzień wybuchnie. List ten otworzy dzisiaj pan dyrektor. Dziś wieczorem. Do tego czasu nikomu ani słowa.
Jedno tylko jeszcze gruntowniejsze sprawdzenie położenia: gdyby przewąchać sprawę u Supernaka?! Supernak wiedział zawsze wszystko, zamówkę miała jedyną w wypożyczonej Supernakom maszynie do szycia.
Myśl o maszynie była drugim dowodem, że Zagłębie stoi nad przepaścią. Ponowne zwiastowanie, od którego pani Knote chwyciła się za serce: w poprzedniej rewolucji tak samo przecie straciła maszynę. Tak samo pożyczyli od niej, potem gdzieś uciekli i musiało się po kościach rozejść.
Prędko, szpryce do szafki, biały fartuch na kołek, list Mieniewskiego za staniczek na piersi, całe mieszkanie na klucz.
W samych drzwiach spotkała się z Kozą. Oko w oko. Dom Ludowy nie miał widać czystego sumienia, gdy już węszył.
Uśmiechnęli się do siebie krzywymi twarzami i cóż jeszcze? Wiedziała, że miał pełne usta różnych pytań. Niech próbuje. Nie był dla niej poważną figurą ten cały sekretarz. Mało to dziewcząt zepsuł, mało to płukała po nim i gumek zakładała?!
Koza zapytał nagle, czy syn leadera nie wspominał, przypadkiem, o zegarku?