Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Życie Chopina.pdf/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z wielkiej wojny, obsadzić batalionem piechoty, wytrzyma uderzenie brygady!
Ale co tam! Niech betonowe bele krzepną i niech się wzmacnia cegła jeszcze więcej, dążmy za sprawą Żelazowej Woli, teraz już wszyscy razem. Niechże pozwoli z nami pan Anglik. Oficynka już odnowiona, można wejść do alkowy matki pana Chopina; poprosimy pana posterunkowego ze stacji sochaczewskiej, który wcześniej czy później dostanie przecież krzyż zasługi. I niech z nami pozwoli starosta z Sochaczewa, i wielki żołnierz, i panie z komitetu, i pan profesor, i wszyscy dyrektorzy cegielń, betonów, syndykatów, i ci wszyscy, którzy, choć pokoje tej szopenowskiej oficynki jeszcze nie są gotowe, już tu przyszli ze wstęgami — patrzcie, wstęgi wiszą w dawnej bawialni na sznurku w kącie i chwieją się na wietrze.
Szukamy cię, Chopinie, tutaj. Czyś jest zadowolony? Szukamy cię, czekamy i wołamy. Tyleśmy się napracowali. Anglik woła, generał, starosta, panie komitetowe.
Nie słychać odpowiedzi.
Czekajmy. Może gdy się obruszą nieco murowane altany a pergole osiądą, gdy zuchwała roślinność zepsuje już gdzieniegdzie uczony ład, gdy z zapomnianych krzaków wybuchnie nagle bez, a dziki jaśmin zabieli się pod płotem i gdy ścieżki odetchną choć trochę spod kamiennych falbanek...
Zaczekajmy cierpliwie. Jeszcze jesień i jeszcze jedno lato. I jeszcze wiosna... Jedna, druga i któraż wreszcie? Już nas nie ma. Jużeśmy przeminęli, już tylko cieniem jesteśmy jak cienie drzew. Później zaś mniejszym,