Strona:Julian Ursyn Niemcewicz - Powrót posła.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
Starościna.

Parole d’honneur wcale się na to nie ogląda,
Nie myśli o posagu, gdy kto kocha szczerze.

Starosta.

To dobrze, niechże sobie córkę moją bierze,
Ja nic mu dać nie mogę, choć te wszystkie swaty,
Rozumieją, że jestem okrutnie bogaty;
Ja atoli nic nie mam, nie takie to czasy!
Grunta pojałowiały, spustoszały lasy,
I w polu tego roku zupełnie chybiło;
Po nizinach wymokło, na wzgórkach spaliło;
Siana i źdźbła nie będzie, toż samo z jarzyną;
Cieszyłem się przynajmniej cokolwiek oźminą,
Alić się dowiaduję z listów ekonoma,
Że i te nie omłotne, sama tylko słoma;
Na przyszły rok nie myślić nawet o fryorze.

Starościna.

Mon coeur, ty jesteś pono w niedobrym humorze,
Mam cię prosić o łaskę.

(Głaszcze go pod brodę.)
Starosta (całuje ją.)

Powiedz, tylko śmiele,
Powiedz me życie, mój ty kochany aniele!

Starościna.

Oto przeciw kabanki coś mi dał w boskiecie.
Gdzie sobie przesiaduję na wiosnę i w lecie,
Jest karczma z młynem, a w niej szynkuje żyd brzydki.

Starosta.

Cóż, że nie piękny? ale mam z niego użytki,
Z karczmy tej dwa tysiące płaci mi arędy;