Strona:Julian Krzewiński - W niewoli ziemi.djvu/99

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dni została tu pod jego opieką, choćby ze względu na silne osłabienie.
Anatol zrobił znajomość z sąsiadką Wierzejkówny, jakąś starszą kobietą.
Widać nieszczęśliwa, pełna podziwu dla niespodzianego swego dobroczyńcy, opowiedziała swym towarzyszkom, z jaką do niej przyszedł propozycją. To też życzliwe spojrzenia słały dzisiaj w stronę Anatola, widząc w nim jakiegoś bezinteresownego dobroczyńcę ludzkości.
Sąsiadka Antoniny, starsza kobieta o pałających wypiekach policzków zwróciła się doń z pokorną prośbą, aby raczył dać znać na ulicę Radną do córki jej, żony rybaka, że doktór mówił, że trzeba jej kupić dosyć drogie lekarstwo, którego szpital nie daje, więc żeby córka wystarała się o pieniądze i kupiła, bo inaczej to stąd nie wyjdzie kobiecina, chyba na cmentarz.
— Córka mnie nie odwiedza tutaj, czasu nie ma..., — tłomaczyła mu chora.
Chętnie podjął się tej misji i zapisał sobie w notesie polecone przez doktora lekarstwo.
Na drugi dzień przyniósł jej kupiony za swoje pieniądze glicerophosphat i wmówił w nią, że to córka przysyła.
Teraz wszystkie chore witały go życzliwymi uśmiechami, a zakonnica pełna była dla niego