Strona:Julian Krzewiński - W niewoli ziemi.djvu/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

oczy, snać niechętnie otwierała je na tym padole płaczu. Siostra miłosierdzia nachyliła się nad nią i szepnęła, że gość do niej przyszedł.
Widać nieszczęśliwej nikt dotąd w szpitalu nie odwiedzał, gdyż zdziwienie niepomierne odbiło się w jej szeroko otwartych oczach, podkrążonych sinemi obwódkami.
Anatol usiadł obok na krzesełku, wskazanem mu przez szarytkę i szukał w myśli wyrazów na przemówienie do nieznajomej.
Zakonnica dyskretnie się usunęła, ale zato towarzyszki niedoli zainteresowały się bardzo tem niespodzianem spotkaniem. Ze wszystkich łóżek unosiły się z poduszek głowy i dały się słyszeć ciekawe szepty.
Węszono senzację, domyślano się w nim jakiegoś ruszonego przez sumienie osobnika, sprawcę dramatu.
Tymczasem nieznajoma, która na niewidziane zdołała zająć Stefanowskiego sobą, przypatrywała mu się, jakby usilnie chcąc sobie przypomnieć, czy zna i skąd zna tę twarz.
Pospieszył jej przerwać tę pracę mózgu i starał się wytłómaczyć te dziwne odwiedziny.
Pokazał jej wycinek z kurjera i mówił, jak przeczytawszy o jej położeniu bez wyjścia, nie znając jej, postanowił przyjść jej z pomocą i wyłuszczył jej swoj propozycję.