Strona:Julian Krzewiński - W niewoli ziemi.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

a baba też uśmiechała się rozkosznie zranionemi ustami.
Stefka też wstała z posłania i, uśmiechając się jakby porozumiewawczo do Anatola, podawała mu kamizelkę i marynarkę.
Kiedy się ubrał, napili się wszyscy pozostałej w butelce wódki i Anatol, zapiąwszy pod szyję paltot, aby się znać nie zaziębił po spoceniu, zażądał rachunku za całe przyjęcie i wyciągnął portfel.
Mondral wyrwał mu portfel z rąk i chowając mu z powrotem do jego kieszeni, zawyrokował:
— Nic się nie należy, cała przyjemność po naszej stronie. Ja prosiłem, ja fonduję.
— Ależ... próbował mu coś nie coś oponować.
Cała banda, gadając jednocześnie, nie dała mu dojść do słowa.
Przypomniał sobie, że miał dzisiaj zaproszenie na Pragę do znanego mu szynku przez Alfiego.
Tylko, że nie był pewien, jak długo gorączkował i czy to czasem nie jest druga już noc.
Sięgnął po zegarek; nie znalazł go na miejscu.
Ze swej kieszonki szarmanckim ruchem wyjął jego złoty zegarek Gleń, zakomunikował,