Strona:Julian Krzewiński - W niewoli ziemi.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

»Olenia« (ha, ha,.. Olenia!) wyciągnęła pulchną łapę, on ją ścisnął i ukłonił się niżej, niż to zwykle czynił wobec normalnych znajomych.
Uczuł przypływ w sobie błazenady, pod wpływem której prawie bezwiednie czynił ruchy niezwykłe, niezwykłego używał tonu mowy, wogóle był jakoś nienaturalnie podniecony. Najpewniej ma gorączkę, ale to mu wszystko jedno, wszak za chwilę ochłodzi go zimny nurt Wisły...
Była to ostatnia myśl jego, dotycząca niebezpieczeństwa, jakie nad nim zawisło. Od tej chwili bowiem całą uwagę skupił na dostrajanie się do oryginalnego towarzystwa i ogólnego wesołego, a niekrępowanego żadnemi względami savoir vivre’u tonu.
Całe towarzystwo ściskało mu rękę, a on głośno i wyraźnie, choć nie słyszał dobrze rekomendacji tamtych, przedstawiał się:
— Jestem Stefanowski, bardzo mi przyjemnie, jestem Anatol Stefanowski, Anatol Stefanowski!
Fenomenalny babsztyl zabrał się raźno do ugoszczenia przybyłych.
Jej młody towarzysz wyciągnął skądciś pakę drewnianą, pełną butelek monopolowej wódki.
Wkrótce butelki były zapomocą stuknięcia w dłoń odpieczętowane i Anatol znalazł się na