Strona:Julian Krzewiński - W niewoli ziemi.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rych powiało chłodem i świeżością, oczekując »Oleni«. Ale potem wszedł tylko jeszcze jakiś młody bandyta dość przy zwoicie ubrany i zamknął za sobą drzwiczki.
Dziewczyna zbliżyła się do wstrętnej baby, położyła rękę na jej olbrzymich rozmiarów biuście i przemówiła:
— Olenio, Mondral przyprowadził nam gościa, co przyszedł na Wachę (Wisłę) napić się herbaty.
I zaśmiała się dźwięcznym, perlistym śmiechem.
W innych warunkach ten śmiech zrobiłby na nim jaknajsympatyczniejsze wrażenie, ale teraz uczuł w nim drwiny z jego wyprawy na herbatę nad Wisłę i pewnego rodzaju groźbę dla siebie.
Jednakże, gdy spojrzał na tę zdrobniałem imieniem nazywaną » Olenię« i porównał w myśli to pieszczotliwe przezwisko z potworną babą, stojącą przed nim, roześmiał się tak głośno, że mogło tu ujść za niesłychaną pewność siebie gościa niespodziewanego i brak wszelkiej z jego strony obawy, czy strachu.
Ten moment najwidoczniej usposobił odrazu przychylnie dla Stefanowskiego całe towarzystwo.
Jego szczery śmiech odbił się echem w dusznej izdebce.