Strona:Julian Krzewiński - W niewoli ziemi.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dziewczynie grzać w promieniach jego życzliwych uśmiechów.
Był wtedy bardzo młody, doznawał wtedy pierwszych przygód bujnego życia, nic więc dziwnego, że chciał ją wykraść, choć niewiadomo komu, gdyż niktby jej tam nie strzegł zbyt surowo przed tą jego drapieżnością.
Miała tylko matkę, murzynkę, sprzedającą warzywa na targu, ona sama była szwaczką.
Matka jej, pełna uniżoności dla Anatola, białego dżentelmena, który raczył zwracać łaskawą uwagę na córkę biednej, starej niewolnicy, nie śmiała wprost usiąść wobec niego, gdy czasem odwiedził ich skromną chatkę za miasteczkiem.
Lubił tam dłużej zabawić, gdy stara opowiadała dzieje swego niewolnictwa, pokazywała mu szramy wieczne na plecach od batów i piętna wypalone żelazem na jej ciele, znaki niewoli. Dziewczyna przy akompanjamencie »bandżja« śpiewała mu sentymentalne, melodyjne, murzyńskie piosenki o tempie tanga i spędzał tam czas w ten sposób bardzo przyjemnie, co pozwalało mu na jakiś czas zapominać o dręczącej go nostalgji.
Po matce, niewolnicy byłej, córka odziedziczyła, widać, ten sposób wyrażania całą swoją istotą, spojrzeniem, wyrazem twarzy, uśmiechem całego oddania się kochanemu