Strona:Julian Krzewiński - W niewoli ziemi.djvu/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

za gorąco wziąłem serca wszystkie teorje, zacząwszy je zbyt dosłownie przeszczepiać na zupełnie a zupełnie nieprzygotowany grunt.
Miałem ukochanego psa...
Anatol na to wspomnienie zamyślił się dłużej.
— Ach, to był, rzeczywiście, niezwykły pies, nazywał się Spodek. Kiedyś zauważyłem, że syn kucharki, kilkunastoletni chłopak w zimie wrzucił biedną psinę do przerębla. Nakrzyczałem na smarkacza i dałem mu za uszy. Za to wybił poczciwemu, nie broniącemu się psu patykiem oko. Wiem, że to zrobił na złość mnie. Ponieważ nie pobierałem kar za wypasanie moich łąk i zasianych pól, więc cała wieś dobytek swój na moich gruntach pasła. Ani prośbą, ani groźbą nic już nie mogłem wskórać. Wkrótce gospodarowanie w tych warunkach stało się dla mnie katorgą. Przychodziła tam do mnie czasem jedna dziewucha; ładna ścierwo była. Znali ją w całej okolicy z jej lekkomyślnego sposobu życia. Lubiłem ją dosyć i miałem z niej w mojem absolutnie samotnem życiu pewną rozrywkę, a nawet towarzystwo. Miała gdzieś w okolicy nawet dziecko na mamkach. Ale cóż, na pochyłe drzewo i kozy skaczą. Niektórym babom na wsi było to solą w oku, że ona do mnie przychodzi. Zrobiły formalny bunt. Księdzu