Strona:Julian Krzewiński - W niewoli ziemi.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

to była bachanalja, rozpusta na stypie pogrzebowej. To nie to... to nie to... to nie to... powtarzał z uporem pijaka.
Przed nachylonymi ku sobie przyjaciółmi stanął właśnie Stefan Alfi, komik z operetki, który przed pół godziną opuścił ich towarzystwo wraz z Kądzielskim i słysząc ostatnie zdanie zanucił wesoło:
— Romeo, Romeo!
To nie to!
To nie to!
Anatol spojrzał na śpiewającego, niechętnie machnął ręką i rzekł zgryźliwie:
— Idź do djabła!
Na to Alfi naturalnie przysiadł się do nich, nalał sobie koniaku w szklankę od wody sodowej, wypił i zaczął niepytany opowiadać:
— A oni się tam dalej pocą, jak się pocą! Atmosfera afrykańskiej pustyni. A ja sobie skromnie, cicho, na boczku uciupałem 70 blatów i do domu, zawadziwszy o ten przytułek gastronomiczny.
Anatol obojętnie spojrzał na mówiącego, a Holcman roześmiał się i poklepał aktora po szerokich, watowanych barach amerykańskiego ubrania.
— La, la, — zaśpiewał aktor, na to podbiegł kelner, znając ten sygnał Stefana.
— Co pan dyrektor każe?