Strona:Julian Krzewiński - W niewoli ziemi.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rzać mu ze swych zwątpień, trosk i ze swej handry nieznośnej.
Siedzieli jak zwykle w tej samej knajpie, co wieczór, gadali i pili. Ponieważ miał z prawej strony Kądzielskiego, dziedzica, który umiał mówić tylko o koniach i baku, a z lewej Holcmana, więc z tym ostatnim zaczął rozmowę już wśród rozgwaru całego długiego stołu.
Powoli towarzystwo się rozchodziło, a oni wciąż gadali.
Pod wpływem wina, które dla całego stołu postawił zwykły amfitrjon tego towarzystwa, czyli tam zwany bębenek, Kądzielski, rozmowa tych dwóch stała się bardziej szczera i zwierzeniom bliższa.
Kądzielski zaproponował zmienić lokal. Jedni poszli do kabaretu na czarną kawę, a Kądzielski z dwoma aktorami na baka.
Oni zostali przy pustym stole sami.
Wtedy Anatol kazał podać pół buteleczki koniaku i maszynkę kawy.
Holcman z początku protestował, wymawiał się, że musi jutro wstać rano, że już dosyć wypił, ale Anatol ścisnął go dość czule powyżej łokcia, spojrzał sentymentalnie smętnemi oczami na Karola i przemówił mu do rozumu:
— Karolku kochany, tak się dziś jakoś