Strona:Julian Ejsmond - Żywoty drzew.djvu/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przychodziły ongi w letnie spiekoty do rzeki, która płynęła u jego stóp, żubry-odyńce o krwawych ślepiach i zbałwanionej, czarnej kądzieli, łosie rosochate i kudłate niedźwiedzie, spragnione zimnej kąpieli. Zginęły dawno — przed wiekami — i żubry, i niedźwiedzie, i łosie... I rzeki już niema. A on przetrwał i szumi. W swojej szumnej pieśni zachował śpiew ogromnej rzeki. Zachował jej wiosenną, wzburzoną, oszalałą pieśń, śród zalanych kwiecistych wybrzeży i jej letnie szemranie ciche, omdlałe. Jeżeli staniesz pod jego koroną i zamkniesz oczy, zda ci się, że to szumi rzeka, której już niema... A to tylko dusza umarłej rzeki trwa i śpiewa w żyjącem drzewie...

Przylatywały wiosny, jak ptaki zielone, i siadały na jego konarach. Przylatywały jesienie, jak złote ptaki. Widział pięćset wiosen i pięćset jesieni. I pięćset razy biała zima otulała go roziskrzonym w słońcu płaszczem.